Opowiem Wam pewną historię. Nie tak dawno, gdy zawaliło się drzewo na nasz świeżo zrobiony plac zabaw i domek dla dzieci, zamieściłam post w którym wyrażałam swój smutek w związku z tym wydarzeniem. Mi samej było dobrze z tym smutkiem, czułam go jako część tego wydarzenia, część mnie w danym momencie. Ale większość wiadomości na priv czy komentarzy, jakie dostałam w odpowiedzi czytałam jako komunikat (w uproszczeniu) „nie smuć się…” i tu bardzo dużo wariantów dlaczego miałabym się nie smucić, np. to tylko rzeczy materialne, to da się naprawić, na pewno jest w tym jakiś większy sens…
I to wszystko jest też jakąś „prawdą”, tylko to co chcę wyrazić to, że generalnie dużo komunikatów jakie dostawałam wprost lub niewprost zachęcały do nie smucenia się. I to dla mnie było ciekawą obserwacją. Sporo miałam refleksji o podejściu do smutku. Stąd poczułam chęć podzielić się z Wami moimi obserwacjami na temat przeżywania smutku.
Większość mojego życia doświadczałam małego kontaktu z tą emocją. Najczęściej starałam się go przykryć jakąś aktywnością, czy właśnie myślami pocieszającymi. Po paru latach odzyskiwania smutku na własność, lubię go i czuję jako bardzo ważny element procesu żałoby, jak wielka czy mała by nie była. Paradoksalnie, im bardziej pozwolę sobie poczuć smutek, tym szybciej on przechodzi tworząc miejsce na nowe. Chcę tu jednak zaznaczyć, że nie chodzi o kąpiel w smutku… tylko o przeżycie go takim, jakim on jest. Pozwolenie, nie umniejszanie, nie powiększanie.
Najważniejsze dla mnie w dopuszczaniu smutku do siebie jest to, że bez czucia tej jak i innych trudnych emocji (złość, strach, frustracja, gniew), zmniejszamy jednocześnie czucie tych „przyjemnych” emocji. Gdy hamujemy „trudne” emocje, mamy mniejszy dostęp do odczuć w ciele płynących z radości, przyjemności, wzruszenia, czy zachwytu. Emocji jest wiele, ale czucie jest jedno.
Kolejna sprawa jeszcze, którą chcę poruszyć to czy smutek naprawdę jest nieprzyjemny? Dla mnie każde czucie jest przyjemne. Przy smutku na przykład obserwuję takie delikatne mrowienie przy górnej klatce piersiowej, ucisk przy gardle, rozluźnienie policzków, które mają w końcu trochę odpoczynku od uśmiechu. Ile w tej „nieprzyjemności” jest tak naprawdę naszych przekonań przekazanych nam w dzieciństwie?
Jaki jest dla Was smutek? Trudny i niewygodny, czy otulający i obecny? Potrzebny i ważny, czy raczej chcecie się go pozbyć, przykryć jakąś myślą czy aktywnością?
Na koniec podzielę się jeszcze pięknym i wzruszającym doświadczeniem dla mnie wtedy, gdy po zobaczeniu mojego posta zadzwoniła moja koleżanka mówiąc, że dzwoni, bo widziała mojego posta i chce po prostu mnie usłyszeć. Po moim wypuszczeniu tego, z czym jestem, nie usłyszałam żadnej oceny, ani chęci zmiany tego. Po prostu obecność i akceptacja. Dla siebie samej potrafię tak, ale być dla innych w smutku to już wyższa szkoła jazdy, której się uczę. I tej zdolności gratuluję Ci Aga
A Wy jak się macie ze smutkiem swoim i innych? Chętnie poczytam.